Lekkie, chrupiące i pachnące. Można usiąść do miski pełnej obielonego pudrem "chrustu", i zajadać się nim bez opamiętania :) Znajomy obrazek? ;) Prawda, że znajomy, podejrzewam, że większość z Was uśmiecha się w tym momencie do ekranu komputera :) Jest jednak dla nas "anonimowych zjadaczy faworków" pewne usprawiedliwienie. Wcześniej, podczas ich robienia straciliśmy przecież tyyyle kalorii kiedy "biliśmy" ciasto wałkiem, więc nie powinniśmy mieć absolutnie żadnych wyrzutów sumienia, bo co jak co, ale straconą energię trzeba jakoś uzupełnić :) A tak przy okazji jeszcze nawiązując do "bicia", zobaczcie jaki to fenomen: najpierw się "znęcamy", a później tym samym zajadamy :)) Dobrze, że faworki nie odwdzięczają się nam bólem brzucha.. ;)
P.S Na blogu znajdziecie też inny przepis na faworki, bez dodatku piwa, z obu wersji "chrust" wychodzi pyszny, jednak ten z jego dodatkiem jest delikatniejszy, bardziej lekki :) A tak jeszcze trochę nie w temacie, to możliwość usmażenia góry faworków jest kolejnym plusem urodzin w zimę (szczególnie w Karnawale), bo można się nimi w ten dzień bezkarnie objadać (to tak nawiązując do poprzedniego wpisu)! :)
Przepis: Kwestia Smaku (ja podaję składniki na połowę porcji)
Składniki (jedna duża patera faworków):
- 3 żółtka (duże)
- 1,5 łyżki cukru
- 1,5 szklanki mąki pszennej
- 65 ml piwa (użyłam zwykłego, jasnego)
Żółtka ucieramy z cukrem, aż będą jasne i puszyste. Następnie dodajemy przesianą mąkę oraz piwo. Całość formujemy w kulę (jeśli masa się klei i jest mało zwarta dodajemy więcej mąki).
Wykładamy ciasto na blat oprószony mąką i chwilę zagniatamy, aż będzie sprężyste. Następnie "bijemy" ciasto wałkiem, aż będzie płaskie, składamy i znów rozbijamy. Można także ciasto rozwałkowywać, składać i znów rozwałkowywać. Wszystko po to żeby było dobrze napowietrzone, a co za tym idzie lekkie po usmażeniu :) Proces "bicia" lub wałkowania powinien trwać ok. 10 - 15 min (na cieście powinny być widoczne pęcherze powietrza).
Gdy ciasto jest już napowietrzone, rozwałkowujemy je na dość cienki placek na blacie oprószonym mąką i wycinamy faworki. Cienkie prostokąty nacinamy wzdłuż, po środku i przeplatamy jeden koniec przez nacięcie.
W rondlu rozgrzewamy tłuszcz (do ok. 170 stopni) i na małym ogniu smażymy po kilka faworków po kilkanaście sekund z każdej strony (aż będą złote).
Wyławiamy i wykładamy gotowe faworki na ręcznik papierowy do odsączenia.
Posypujemy obficie cukrem pudrem.
Smacznego! :)
Moja babcia uwielbia faworki, ja zresztą też, ale jakoś nigdy nie mam czasu na ich zrobienie, a to pewnie mniej roboty niż mi się wydaje; D
OdpowiedzUsuńPiękne i chrupiące!! Sama dziś wcinałam górę faworków :D
OdpowiedzUsuńPycha! Świetnie się prezentują
OdpowiedzUsuńAle nabrałam ochoty! Piękne!
OdpowiedzUsuńChrusty uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńchyba zrobie
OdpowiedzUsuń