Dobrze jest pojechać do Włoch i mieć własną kuchnię, za oknem widzieć ogród ze świeżymi ziołami, a idąc drogą na spacer napotkać na drzewo figowe z mnóstwem owoców nadających się do przetworzenia. I tak nazrywaliśmy fig, w ogrodzie skubnęłam gałązkę rozmarynu, a w mieszkaniu wyjęłam patelnię i smażyłam na najprawdziwszym włoskim Smeg'u, najprawdziwszą konfiturę z fig z rozmarynem, która wylądowała w uroczych słoiczkach Bormioli Rocco! :)
Figi nie są we Włoszech tak popularne jak chociażby na Chorwacji (widziałam tam zdecydowanie więcej drzew figowych), a jednak koszt słoiczka konfitury we włoskim markecie był niższy (ok. 15 zł, przy prawie 20 zł w zeszłym roku na Chorwacji). Koszt zrobienia własnego wyrobu jest o wiele niższy, gdyż kosztuje nas tylko cukier, cytryna i zużyta energia oraz oczywiście słoiczek (Bormioli są ogólnodostępne w sklepach gospodarczych oraz większych marketach - ceny od 0,7 euro w górę sztuka + cena pokrywek 0,7 euro za 2-3 sztuki, w zależności od wielkości), czemu nie kosztują nas figi? Bo rosną dziko przy ścieżkach (z dala od ulicy) oraz w ogrodach, gdzie możemy je po prostu zerwać.*
*przykładowo, kiedy chcemy robić to we Włoszech :)
W krajach śródziemnomorskich możemy napotkać na figi zielone i ciemne,
ja wykorzystałam te pierwsze, bo takie drzewko miałam w pobliżu, nadają
się one jednak tylko do suszenia i przetworów, do zjedzenia na surowo są ciemne. Po przesmażeniu zielone też nabierają ładnego, bursztynowego koloru :)
Składniki (2 słoiczki 250 ml):
- ok. 500 - 600 g fig
- 1 gałązka rozmarynu
- 1 - 1,5 szklanki cukru (nie wymagają dużo cukru, gdyż są bardzo słodkie, a gęstnieją dzięki własnej, naturalnej pektynie)
- sok wyciśnięty z 1/2 cytryny
Figi myjemy, osuszamy. Odcinamy końcówki. Owoce kroimy w kawałki. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię, skrapiamy sokiem z cytryny. Smażymy aż puszczą dość dużo soku (tak jak na zdjęciu poniżej). Wrzucamy wymyty i osuszony rozmaryn. Dalej smażymy, cały czas mieszając, aż do uzyskania dość gęstej konfitury o bursztynowym kolorze. Wyławiamy rozmarynową gałązkę. Gorącą konfiturę przekładamy do wyparzonych słoiczków. Zakręcamy. Stawiamy do góry nogami lub ew. pasteryzujemy.
Smacznego! :)
Początek smażenia może przerażać, bo zawartość patelni w ogóle nie przypomina produktu finalnego :) Ale bez obaw, w trakcie smażenia nabiera odpowiedniego koloru :) Akurat na tym zdjęciu nie widać jak prezentował się "mój Smeg", ale przedstawi się przy kolejnej konfiturze ;) Sprawował się nieźle, mimo tego, iż nie był pierwszej młodości. Możecie sobie wyobrazić w jaki zachwyt wpadłam kiedy zobaczyłam na płycie ten słynny napis ;) Wielu może pomyśleć, że to szaleństwo: robić słoiki na wakacjach, ale jak tu nie skorzystać z okazji kiedy tyle dobra jest po prostu "pod nosem" :) No i.. może pierwszy i ostatni raz korzystałam ze Smeg'a ;)
Jeden z krzaczków (choć to bardzo delikatne określenie :)) rozmarynu, rosnących w ogrodzie, a z którego mogłam zerwać gałązkę do mojego "figowego szaleństwa", przechodząc koło niego, aż chciało się potrząsnąć gałązką, żeby poczuć jego zapach :)
Inspiracją do stworzenia "czapeczki" dla słoiczka z listka figowego był artykuł o figach w sierpniowym Sale&Pepe.
Podsumowując, tydzień to za mało, żeby zobaczyć wszystko to, co chciałoby się zobaczyć, żeby zrobić, posmakować, obejrzeć gazety, książki i sklepy. Trzeba byłoby zrobić sobie wyprawę w 100% kulinarną, kursując od rana do nocy i chłonąć wszystko co się da :) Warto nie zaszywać się w klasycznym hotelu, wtedy nie ma możliwości zobaczenia włoskiej kuchni, zrobienia czegoś z tamtejszych sezonowych składników, które są na wyciągnięcie ręki.
Jeśli macie jakieś pytania, piszcie, w miarę możliwości i wiedzy odpowiem :)